środa, 19 marca 2014

Rozdział LIV

            W środku nocy wylądowaliśmy w Los Angeles. Gdy wychodziliśmy z lotniska czekał już na nas spory tłum fotoreporterów.
            Czy my kiedyś będziemy mieli trochę prywatności? Nie umiałam na to pytanie odpowiedzieć.
            Mocno wtuliłam się w ciało Justina, na co on objął mnie opiekuńczo swoim ramieniem.
            Do domu wróciliśmy o 3: 00. Od razu weszłam do swojej garderoby i zabrałam stamtąd swoją piżamę, po czym udałam się do łazienki, gdzie wzięłam gorący prysznic. Założyłam błękitną bluzkę na ramiączkach idealnie opinającą moje ciało oraz czarne krótkie spodenki w panterkę.
            Rzuciłam się na łóżko w sypialni, gdzie mój narzeczony już na mnie czekał. Mocno wtuliłam się w jego ciało i odpłynęłam do cudownej krainy morfeusza.
            Cztery godziny później obudził mnie budzik. Niechętnie wstałam z łóżka i skierowałam się w stronę swojej garderoby. Wyjęłam pierwsze lepsze urania i ruszyłam w stronę łazienki.
            O godzinie 7: 30 byłam już gotowa do wyjścia. Miałam na sobie czarną spódniczkę w panterkę ze złotych cekinów, sięgającą połowy uda, białą bluzkę bez ramiączek z dużym dekoltem oraz białe buty w panterkę na szpilce.
            Gdy zeszłam na dół mój narzeczony nakładał akurat śniadanie na talerze. Ubrany był w granatowe jeansy, biały podkoszulek, błękitną koszulę w paski, którą pozostawił rozpiętą oraz niebieskie neo adidasy.
            Podeszłam do niego od tyłu i mocno się do niego przytuliłam. Jus obrócił się w moją stronę i szeroko się uśmiechnął, po czym pocałował mnie czule w usta.
            − Witam Pani Bieber. – Powiedział z szerokim uśmiechem na twarzy.
            − Pani Bieber to dopiero będę w maju, jak nic nie przeskrobiesz. Jak ty to robisz, że zawsze jesteś przede mną wyszykowany? – Spytałam z uśmiechem na twarzy.
            − Po pierwsze ja nie potrzebuję godziny czasu, żeby się wyszykować. Po drugie na pewno nic już nie przeskrobię. A po trzecie dla mnie panią Bieber jesteś już od dnia, gdy przyjęłaś moje zaręczyny. – Powiedział z uśmiechem na twarzy. – A teraz jedzmy śniadanie, bo za chwilę musimy jechać na uczelnię.
            Gdy skończyliśmy jeść wstawiłam nasze talerze do zmywarki i poszłam na górę po telefon oraz torebkę.
            Schodząc na dół ujrzałam, że Jus czeka już u podnóża schodów. Objął mnie czule ramieniem i wyszliśmy z domu kierując się garażu.
            − Mówiłem Ci już dzisiaj, że pięknie wyglądasz? – Zapytał, gdy wsiedliśmy do jego Ferrari w panterkę i ruszyliśmy z garażu.
            − Dzisiaj chyba jeszcze nie. – Odparłam z uśmiechem.
            − To teraz mówię. Jedziemy po zajęciach od razu do Liz do szpitala? – Zapytał z uśmiechem mój narzeczony.
            Gdy usłyszałam, że mój ukochany chce odwiedzić moją przyjaciółkę zarzuciłam mu ręce na szyję i czule pocałowałam w policzek. Tęskniłam za nią. Nie widziałam jej od wszystkich świętych i bardzo, ale to bardzo mi jej brakowało.
            − Kocham Cię. No pewnie, że chcę odwiedzić Liz. W końcu tyle czasu jej już nie widziałam. – Odparłam uradowana propozycją mojego narzeczonego.
            Jus szeroko się uśmiechnął i delikatnie ściągnął moje ręce ze swojej szyi.
            − Aniele też Cię kocham, ale dość tych czułości, bo za chwilę mnie udusisz i doprowadzimy do jakiegoś wypadku, a tego chyba nie chcemy. – Powiedział rozbawiony.
            Niedługo później byliśmy już na parkingu naszej uczelni. Jus zaparkował, a ja wyszłam z samochodu i podbiegłam do swoich przyjaciółek mocno się do nich przytulając.
            − Raptem tydzień się nie widziałyśmy i już zdążyłam się za wami tak strasznie stęsknić. – Powiedziałam do przyjaciółek.
            − My za Tobą też. – Odpowiedziała Cait.
            Wtedy poczułam silne i umięśnione ręce mojego narzeczonego na swoim brzuchu.
            − Hej dziewczyny. – Powiedział wyszczerzając się do moich przyjaciółek. – O czym tak plotkujecie? – Zapytał z uśmiechem na twarzy.
            − O Tobie. – Odpowiedziała Caitlin i wszyscy ruszyliśmy w stronę wejścia.
            Justin otworzył przed nami drzwi i czekał, aż wszystkie wejdziemy do środka, później sam wszedł i dogonił mnie na korytarzu, gdy szłam z dziewczynami. Położył moją dłoń na swoich plecach, natomiast swoją rękę położył na moich pośladkach. Spojrzałam na niego spod przymrużonych powiek.
            − Nie za wygodnie Ci? – Spytałam z irytacją w głosie.
            Dziewczyny spojrzały na nas i od razu wybuchły głośnym śmiechem. Dzięki za wsparcie – pomyślałam. Mój narzeczony czarująco się uśmiechnął i spojrzał na mnie czułym wzrokiem.
            − Aniele nie denerwuj się dobrze wiesz, że przy Tobie nie mogę się powstrzymać. Działasz na mnie, jak magnes. – Powiedział skruszonym tonem.
            − To weź zapanuj nad tymi swoimi zwierzęcymi instynktami, ty mój zboczeńcu.
            Po tych słowach złapałam go za podkoszulkę i przyciągnęłam do siebie, po czym wspięłam się na palce i złączyłam nasze usta w krótkim, ale czułym pocałunku.
            Dziewczyny przyglądały się całej tej scenie z rozbawieniem. Szczerze mówiąc nie dziwiłam im się, ale po naszych ostatnich przeżyciach, zwłaszcza z wywiadem jego rodziców, po prostu tego potrzebowaliśmy.
            Dziś dzień w szkole minął naprawdę szybko. Ciągle odliczałam tylko czas do końca zajęć. Gdy wychodziliśmy ze szkoły wstąpiliśmy jeszcze do kwiaciarni i kupiliśmy bukiet białych róż dla mojej przyjaciółki, po czym ruszyliśmy do szpitala.
            Na recepcji od razu zapytaliśmy się o Liz Butler. Tam zostaliśmy skierowani do pokoju 302 na drugim piętrze.
            Niestety, gdy Jus dowiedział się, że trzeba tam dojechać windą zrobił się biały, jak ściana.
            − Jus ni bój się tej windy. Spokojnie będę przy Tobie. Wdech, wydech, wdech wydech. – Instruowałam swojego narzeczonego.
            Wchodząc do pokoju spostrzegliśmy Liz leżącą na łóżku i Ryana siedzącego obok niej na krześle i trzymającego w rękach małe zawiniątko, jak się domyśleliśmy było to ich dziecko.
            − Hej kochana. Jak się czujesz? – Powiedziałam podchodząc do swojej przyjaciółki i przytulając się do niej.
            − Lepiej misiaczku. A ty jak się czujesz? Słyszałam, że było między wami nieciekawie. – Powiedziała moja przyjaciółka.
            Spojrzałam w stronę Jusa i szeroko uśmiechnęłam się do swojej przyjaciółki.
            − Tak, ale nasz kryzys w związku został zażegnany. Na maj szykujcie się do roli drużb na naszym weselu. – Powiedziałam podchodząc do Jusa i zabierając mu te kwiaty, z którymi nie miał pojęcia, co zrobić.
            Podeszłam do Liz i wręczyłam jej bukiet, na co ona szeroko się uśmiechnęła. Później podeszliśmy do Ryana. Był taki szczęśliwy, gdy trzymał swoją córeczkę w ramionach.
            Wtedy przed oczami przeszła mi wizja, jak Jus trzyma takie maleństwo w swoich ramionach i mimowolnie się uśmiechnęłam.
            Mój narzeczony podszedł do swojego przyjaciela i wziął na ręce małą Anais. Wyglądał naprawdę uroczo z małymi dziećmi.
            Później niestety musieliśmy wracać do domu, bo po całodziennym dniu na nogach trochę zgłodniałam.
            − Justin obiecaj mi, że następne takie maleństwo wśród naszych przyjaciół pojawi się u nas. – Powiedziałam, gdy wsiadaliśmy już do samochodu po wizycie u mojej przyjaciółki.
            − Oj aniele to ci mogę obiecać. – Powiedział z uśmiechem na twarzy.
            Później wróciliśmy do domu i zaczęliśmy przygotowywać obiadokolację. Resztę wieczoru przeleżeliśmy na kanapie i oglądaliśmy różne filmy w telewizji.
            Gdy zrobiłam się senna niechętnie wstałam z kanapy i ruszyłam w stronę garderoby. Wyjęłam piżamę i poszłam się wykąpać.

            Po powrocie do sypialni od razu położyłam się do łóżka. Justin już spał w najlepsze. Wtuliłam się w jego cudownie umięśnione ciało i Morfeusz porwał mnie do swojej cudowne krainy snów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz