poniedziałek, 10 marca 2014

Rozdział XLII

            Kolejne dwa tygodnie żyliśmy z Justinem, jak na wariackich papierach. Musieliśmy nauczyć się godzić życie rodzinne i towarzyskie, z karierą mojego chłopaka oraz nauką na uniwersytecie stanowym.
            Była niedziela. Za tydzień w sobotę miała odbyć się impreza halloween’ owa zorganizowana przez Ushera.
            Justin z każdym dniem przybliżających nas do tego wydarzenia był coraz bardziej zadowolony.
            Stop, stop. Nie o tym miałam mówić. Tak, więc była niedziela na tydzień przed planowaną imprezą. Razem z Justinem byliśmy w szkole.
            Mieliśmy akurat przerwę między wykładami i siedzieliśmy przed salą, w której miałam mieć następne wykłady.
            Byłam mocno wtulona w ciało swojego chłopaka. Dziś jego mama miała urodzić małą Jasicę. Wszyscy byliśmy ciekawi, czy to na pewno stanie się dzisiaj.
            Doszliśmy do wniosku, że nie chce nam się półtorej godziny czekać przed salą, więc postanowiliśmy pójść na spacer.
            Była to godzina 12: 00. Nagle zadzwonił telefon Justina. Gdy spojrzał na wyświetlacz szeroko się do mnie uśmiechnął, po czym pokazał mi telefon. Okazało się, że dzwonił właśnie jego tata.
            − Hej tato i jak już po wszystkim? – Zapytał z nadzieją w głosie mój chłopak.
            Nie słyszałam, co mówił jego tata, ale po minie mojego chłopaka widziałam, że chyba jeszcze.
            − To, jak mała się już urodzi to mi napisz, bo aktualnie z Darlą jesteśmy w szkole. A z kim dzieciaki zostają? – Powiedział mój chłopak do swojego taty.
            Chwilę później zakończyli rozmowę.
            − Jessie jeszcze się nie urodziła, bo dopiero wszystko się zaczęło i moi rodzice jadą do szpitala. Aniele nie uwierzysz, z kim Jazy i Jackson zostają. – Powiedział z uśmiechem na twarzy.
            − No nie wiem kocie. Oświeć mnie. – Powiedziałam obejmując go w pasie i mocno się do niego przytulając.
            − Z Amber. Jestem ciekawy, co Jackson zrobi. On tylko z Tobą lub ze mną jest w stanie zostać. Ty nawet nie wiesz, jaki był na mnie obrażony wtedy, gdy się ode mnie wyprowadziłaś. Cały czas mówił, że jestem głupi, skoro dałem Ci odejść. Cieszę się, że jesteś jednak ze mną. Kocham Cię słońce i chcę, żebyś była szczęśliwa. Nie wiem, jak moje życie wyglądałoby, gdybym Ciebie wtedy nie poznał. – Ostatnie słowa wypowiadał z niezwykłą czułością, po czym złapał mnie za rękę i przyłożył nią do swojego policzka, natomiast on zaczął opuszkami palców delikatnie błądzić po moim policzku, a chwilę później już mnie czule całował ciągle trzymając swoją rękę na moim policzku, lecz drugą objął mnie w pasie i przyciągnął bliżej do siebie.
            − Ja Ciebie też kocham. – Powiedziałam, gdy Jus skończył mnie w końcu całować.
            Złapałam go za rękę i skierowaliśmy się do pobliskiej kawiarni.
            − Co podać? – Zapytała wysoka ciemnowłosa kelnerka, która właśnie podeszła do naszego stolika.
            Była naprawdę ładna, dlatego byłam mocno zazdrosna, gdy widziałam, w jaki sposób ona patrzy na mojego chłopaka. Na szczęście on jednak nie zwracał uwagi na jej zaloty. Położył swoje dłonie na stoliku, po czym jedną z nich wyciągnął po moją rękę, którą trzymałam na stole i splótł nasze palce razem.
            − Dla mnie mała czarna, a dla pani latte. – Powiedział patrząc mi czule w oczy.
            − Z mlekiem ta kawa ma być? – Zapytała dziewczyna z kokieteryjnym uśmiechem na twarzy.
            Mój chłopak na pytanie o kawę z mlekiem skrzywił się zniesmaczony.
            − Nie. Bez mleka. – Odparł ciągle wpatrując się w moje oczy.
            Chwilę później dziewczyny przyniosła nasze napoje. Nagle przed kawiarnią pojawiło się pełno paparazzich. Gdy Jus zorientował się, co dzieje się przed wejściem od razu wyciągnął telefon i zadzwonił do Kenny’ ego, aby ten za dwadzieścia minut pomógł nam wydostać się z budynku.
            Z pomocą ochroniarza od Justina udało nam się bezpiecznie dotrzeć do szkoły. Zajęcia skończyliśmy tego dnia dużo wcześniej, niż było planowane, ponieważ o godzinie 17: 00 wszyscy byliśmy wolni.
            Wsiedliśmy do czarnego Ferrari F430 należącego do Justina i skierowaliśmy się w stronę naszego domu.
            Później mieliśmy się wybrać odwiedzić jego mamę w szpitalu, która godzinę wcześniej urodziła małą córeczkę.
            Razem z Justinem zaczęliśmy przygotowywać obiad. Gdy skończyliśmy jeść poszłam do swojej garderoby i przebrałam się w kremowo-czarną sukienkę bez ramiączek sięgającą kolan. Spódnica rozpoczynała się już na wysokości pasa i była stworzona z falbanek w kolorze kremowym, natomiast jej góra była czarna. Do tego założyłam kremowe sandały na szpilce z koturną pod palcami.
            Mój chłopak natomiast przebrał się w czarne jeansy, czarną koszulę na długi rękaw, czarną kurtkę skórzaną z ćwiekami oraz czarne supra z ćwiekami.
            Wsiedliśmy do jego białego Lamborghini Aventadora i ruszyliśmy w stronę szpitala. Po drodze Jus zatrzymał się jeszcze w kwiaciarni i kupił kwiaty dla swojej mamy.
            Chwilę później byliśmy już w szpitalu. Pielęgniarka zaprowadziła nas do pokoju, w którym leżała mama mojego chłopaka.
            Gdy weszliśmy do pokoju tata Justina siedział przy łóżku swojej żony i trzymał na rękach małą Jessie.
            Mój książę poszedł przywitać się ze swoją mamą i mocno się do niej przytulił.
            − Mamo, jak się czujesz? – Zapytał z troską w głosie mój ukochany.
            Jego mama szeroko się do niego uśmiechnęła i zmierzwiła idealnie postawione na żelu włosy Jusa.
            − Dobrze się czuję, tylko trochę obolała jestem i zmęczona. Justin moglibyście wziąć Jazy i Jacksona na kilka dni do siebie? Jeremy nie będzie miał czasu się nimi zająć, bo on już zapowiedział, że będzie całymi dniami tu w szpitalu. – Powiedziała mama mojego ukochanego.
            Justin szeroko się uśmiechnął, po czym pojrzał na mnie pytając mnie o pozwolenie. Uśmiechnęłam się do niego i skinęłam głową na znak, że się zgadzam. Sama stęskniłam się za dzieciakami. Jazmyn i Jackson byli naprawdę fajnymi dziećmi. Z początku po stracie własnego dziecka było mi ciężko zajmować się nimi, ale po pewnym czasie zrozumiałam, że tak musiało być. W końcu najważniejsze jest to, że mam Jusa i chciałabym, żeby to jedno się już nigdy w życiu nie zmieniło.
            − A teraz pokażcie mi tą moją małą siostrzyczkę. – Powiedział władczym tonem, na co wszyscy wybuchliśmy głośnym śmiechem.
            Mój chłopak wziął małą delikatnie na ręce i stanął z nią przy oknie tyłem do nas wszystkich. Podeszłam do niego, bo po jego posturze widziałam, że coś się z nim dzieje.
            Gdy do niego doszłam zobaczyłam, że Justin płacze. Chyba wiedziałam, o czym myślał.
            Jego mała siostrzyczka miała usta po swoim starszym bracie oraz dłonie, tak słodko zacisnęła w małe piąsteczki.
            − Aniele, gdyby nie tamten pechowy dzień niedługo sami byśmy mieli takie maleństwo. – Powiedział przez łzy.
            Głośno westchnęłam i otarłam jego łzy.
            − Kocie nie myśl, co by było gdyby. Nie na tym życie polega. Myśl o tym, co jest teraz i o tym, co może być. Wiem, że nie łatwo zostawić przeszłość za sobą, bo sama nie raz myślę, jakby nasze życie wyglądało, gdyby tamtego dnia Selena nie przyszła. Justin, ale takie myślenie nic nam nie da. Musimy zacząć żyć dalej. Najwidoczniej wszystko musiało się potoczyć tak a nie inaczej. Ciesz się, że masz małą zdrową siostrzyczkę, a my będziemy mieli jeszcze nie jedno dziecko. Obiecuję to Tobie. – Po ostatnich słowach pocałowałam go delikatnie w policzek.
            Justin szeroko się do mnie uśmiechnął.
            − Myszko i znów robisz to samo. Mówisz, jak psycholog. Muszę porozmawiać z twoimi rodzicami, czy ty na serio masz tyle lat, ile mówisz. – Powiedział z szerokim uśmiechem na twarzy,
            Uśmiechnęłam się do niego, po czym pokręciłam z niedowierzaniem głową.
            − Darla, ale Justin ma rację ty się na serio zachowujesz o wiele doroślej niż dziewczyny w Twoim wieku. – Powiedziała mama mojego chłopaka.
            − Wiem o tym, bo wszyscy mi to mówią, ale ja nic na to nie poradzę. Taka już jestem. – Odparłam z uśmiechem.
            Jeszcze jakiś czas siedzieliśmy w szpitalu z rodzicami mojego chłopaka, po czym pojechaliśmy do jego dawnego domu, aby spakować Jazmyn i Jacksona.
            Dzieciaki na nasz widok od razu się do nas mocno przytuliły. Amber razem z Facundo siedzieli w salonie.
            − Jazy chodź idziemy się pakować. Jedziecie do nas, bo tata nie będzie miał czasu się wami zająć. – Powiedział Justin do swojej siostry i zabrał swoje rodzeństwo na górę do pokoi i pomógł się im spakować.
            Ja w tym czasie poszłam do salonu, gdzie siedzieli Amber i Facundo. Byli do siebie mocno przytuleni.
            − Jesteście już wolni. Możecie wracać do domów, bo dzieciaki jadą z nami. A tak w ogóle to jak się sprawowali? – Spytałam nieco zaciekawiana.
            − Byli grzeczni, tylko mały ciągle się chował przed nami. – Powiedziała moja siostra.
            Coś na ten temat wiedziałam. Z początku mnie też Jackson się bał. Moja młodsza siostra i Facundo poszli do mojego rodzinnego domu, a ja czekałam aż Jus zejdzie z maluchami.
            Gdy w końcu zeszli na dół pojechaliśmy do naszego domu.
            Przez następne trzy dni dziennie odwiedzaliśmy mamę mojego chłopaka w szpitalu.
            Trzy dni po porodzie w końcu mogła wrócić do domu razem z małą Jasicą. W dawnym domu mojego chłopaka wszyscy już na nią czekali, jej rodzice, rodzice jej męża, Jazy, Jackson, Jus i ja.

            Wszyscy ucieszyli się na widok małej Jessie i od razu się w niej zakochali.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz